Jan Olejko ma 58 lat, jest zawodnikiem klubu „Olimp” Zabrze, a prywatnie – emerytem górniczym. Niedawno podjął decyzję zadebiutowania na zawodach i faktycznie wystąpił 29 kwietnia na mistrzostwach Śląska, zajmując IV miejsce w kategorii 70 kg.

Kulturystykę uprawia od 14 roku życia. Gdy ukończył szkołę podstawową uznał, że najwyższy czas już nabrać siły i poprawić sylwetkę. Za sobą miał lekturę Miku numerów „Sportu dla Wszystkich”, redagowanego wtedy przez zespół pod kierunkiem Stanisława Zakrzewskiego – ojca polskiej kulturystyki. Dwutygodnik „SdW” był wówczas absolutnym hitem medialnym, na tyle sugestywnym, że młodzież gromadnie ustawiała się w kolejce do sal, na których uprawiało się kulturystykę.

Janek trafił do TKKF „Huta 1 Maja” w Gliwicach i trenował tam przez dwa lata. Przyswoił wszystkie możliwe metody treningu, jakie wówczas stosowano. Zresztą, najwłaściwszy instruktaż i tak był na stronach „SdW”.

Gdy minął okres „rozruchu”, Janek poczuł się na tyle samodzielny, że zrezygnował z klubu, w którym trzeba było ustawiać się w kolejce do sztangi. Zorganizował sobie salę treningową w domu. Po trochu gromadził potrzebny sprzęt, zamontował drążek, skonstruował ławeczkę i stojaki, a gdy wszystko było gotowe, ułożył plan treningów i zabrał się do pracy, tym razem w pojedynkę.

– Zdarzało się – wspomina dziś ciągle młody pan Jan – że trenował ze mną sąsiad. Miał 33 lata i mnóstwo dobrych chęci, ale ćwiczył tylko od kwietnia do listopada, bo okazało się, że przerosły go obowiązki rodzinne. Z obawy o rozsypanie się rodziny odłożył sztangę na bok, jak się okazało, już na zawsze. „Odziedziczyłem” po nim talerze do sztangi, takie własnej roboty, które bardzo mi się przydały.

Nieczęsto się zdarza, aby trenujący w pojedynkę kulturysta wytrwał długo w tym, co robi. Pan Jan ma za sobą 44 lata takich treningów! Jak ćwiczy? Ano tak, żeby nie zostać na placu boju ze sztangą na klatce piersiowej. Inaczej mówiąc, nie podnosi ciężarów maksymalnych z obawy, że w razie przeciążenia nie byłoby komu pomóc odłożyć sztangę na stojaki.

Jest to zatem dość monotonna metoda treningowa, wymagająca konsekwencji, cierpliwości i odporności na stres. Aby przetrwać, pan Jan ćwiczy… codziennie.

– Mam wolne tylko w niedzielę – mówi debiutant roku 2007. – Ćwiczę 6 razy w tygodniu przede wszystkim dlatego, aby nie wypaść z rytmu. Kiedy człowiek trenuje sam, musi przezwyciężać przede wszystkim opory natury psychologicznej. Gdy tylko zrobię sobie nawet jeden dzień wolny od treningu, natychmiast tracę chęć do „roboty”. Dlatego właśnie najtrudniejszy jest dla mnie poniedziałek.

Pan Jan ma świadomość tego, że czynniki genetyczne znaczą najwięcej w karierze sportowej:

– Pamiętam drogę do mistrzostwa takiego amerykańskiego kulturysty, który nazywał się Clarence Ross – wspomina dawne lata. – Wystarczyło mu 14 lat treningów do zdobycia tytułu Mr. Universum. Ja natomiast ćwiczę 44 lata i wciąż daleko mi do czegoś takiego. Ale, oczywiście, ćwiczę nadal, już bez dawnych ambicji.

Trening zajmuje mu półtorej godziny, często włącza do niego 6 serii podciągnięć na drążku, po 15 powtórzeń każda.

Ostatnio nawet zastanawiał się nad zmianą przyzwyczajeń i teraz poszukuje klubu, w którym byłoby więcej sprzętu oraz spore towarzystwo o podobnych zainteresowaniach. Na przeszkodzie stoi konieczność opłacania treningów, a Jan Olejnik nie opływa w dostatki. Swego czasu nawet wszystko układało się dobrze, aż momentu, gdy młody górnik zapragnął zdobyć wyższe wykształcenie. Jako pracownik fizyczny zarabiał nieźle i prawdopodobnie z czasem dorobiłby się przyzwoitej emerytury, ale… studia na Politechnice w Gliwicach ukończył w 1979 roku. Automatycznie przestał być „fizycznym”, bo po zdobyciu dyplomu awansował na sztygara. Tyle tylko, że jako początkujący sztygar dostał małą pensję, a w niedługi czas później powstała Solidarność, warunki zmieniły się diametralnie, czas pracy górnika ograniczono do 25 lat, na skutek czego inżynier górnictwa Jan Olejnik nie zdążył wypracować sobie odpowiedniego stażu pracy. Od jedenastu lat pozostaje na emeryturze, niestety, w niedostatku i teraz musi liczyć się z każdym groszem

Jego hobby to… szachy. Gra, bo lubi. Poza tym wyżywa się w pracach ogrodniczych oraz przy remontowaniu domu, co czyni już od 6 lat i końca nie widać.

Na świat i okolice spogląda optymistycznie. Gdy był młody, wydawało mu się, że w późniejszym wieku mięśnie są już uśpione i nie reagują na bodźce, a tym samym nie rosną. A to nieprawda! Ruch i odpowiednie obciążenie sprawiają, że sprawcza siła bodźców wcale nie ustaje.

Przez dwa lata „uczył się” szpagatu. Gdy go już wykonał, poczuł się zobowiązany do utrzymania tej sprawności na dłużej. Dlatego codziennie ćwiczy co najmniej kwadrans pod kątem rozciągania mięśni nóg.

Gdy podliczy swoje wszystkie zabiegi, jakie codziennie czyni na własnym ciele, wychodzi mu około 5 godzin. Jako emeryt może sobie na coś takiego pozwolić. A wszystko po to, aby – czego wcale nie ukrywa – zachować dobre zdrowie i jeszcze lepszy humor.

Komentarze
Załaduj więcej podobnych artykułów
Załaduj więcej Redaktor
Załaduj więcej Sport

Dodaj komentarz

Sprawdź też

Optymalizacja kosztów w budownictwie: Kiedy wypożyczanie sprzętu jest bardziej opłacalne niż zakup

W dzisiejszym dynamicznie zmieniającym się świecie budownictwa, kluczowym czynnikiem decyd…